Jeżeli nosiłeś(aś) dzwony, szwedy, albo spódnicę bananową, to w twoim życiu musiał pojawić się ten sprzęt. Zaczynałeś(aś) od Bambino, to oczywiste. Prawie każdy od Bambino zaczynał. Bambino adapter, nie gramofon, tylko właśnie adapter, bo tak się wtedy mówiło, to był pierwszy sprzęt grający twój i twojego pokolenia. Pamiętasz, czego na nim słuchałeś?
Pocztówek dźwiękowych, oczywiście, że pocztówek (ówczesnych compaktów), bo tylko na nich można było znaleźć muzykę piratowaną zza żelaznej kurtyny. Na polskich winylach była głównie muzyka Mazowsza, kapeli Dzierżanowskiego i nieśmiertelny Mieczysław Fogg.
Pocztówki dźwiękowe wyglądały tak.
Można powiedzieć, że cięte były z metra. Poza tymi, które wyglądały nieco lepiej, bo miały nadruki z widoczkiem, kwiatkiem, bądź zdjęciem wykonawcy. Czego można było na nich posłuchać?
Należałem do pokolenia, które już nie ekscytowało się siedmioma dziewczynami z Albatrosa, więc nie dzięki nam Janusz Laskowski sprzedał Beatę w większym nakładzie niż cała dzisiejsza produkcja płyt w Polsce w ciągu roku. Myśmy już poszukiwali zachodniej muzyki. Na pocztówce, którą ja zapamiętałem najlepiej z tamtych czasów była spiratowana piosenka „Mamy Blue”. Ona tak rozmiękczała dziewczyny, że tuliły się do chłopaków.
Z tymi winylami wyłącznie z muzyką „Mazowsza” troszkę (ale tylko troszkę) przesadziłem. Rozwinął się już polski big bit i „kolorowe” zespoły (Niebiesko-Czarni, Czerwono- Czarni itp) nagrywały swoje płyty. A zaraz za nimi pojawiły się również polskie płyty rockowe. Trudne do zdobycia. Ale płytą absolutnie nie do zdobycia, choć wydaną w Polsce, było to nagranie.
Żadna moja ówczesna prywatka na początku lat siedemdziesiątych, pod koniec mojej podstawówki nie mogła się bez niej odbyć. A zwłaszcza bez największego przeboju grupy Christie „Yellow River”
Kiedy troszkę podrośliśmy i poszliśmy do szkoły średniej, w naszym życiu pojawiło się urządzenie, które w połączeniu z radiową „Trójką” rozwaliło żelazną kurtynę, niestety jedynie w zakresie muzyki rockowej. Urządzenie miało beznadziejną nazwę ZK 120 i wyglądało tak:
Dzięki niemu z radiowej „Trójki”mogliśmy piratować zachodni rock, muzykę, która wtedy kręciła nas najbardziej. Dzisiaj za coś takiego wsadzają do więzienia. Ale w PRL-u, w radiowej „Trójce”, takie audycje jak na przykład „MiniMax” Piotra Kaczkowskiego właściwie tylko do piratowania służyły.
Pamiętacie, co było naszym największym zmartwieniem podczas tego nagrywania? Czy się zmieści? Czy utwór puszczany w „Trójce” zmieści się na taśmie? Czy jest na niej wystarczająco dużo miejsca? Dlatego stałym elementem programu w radiowej „Trójce” było podawanie przez prezenterów czasów płyt i poszczególnych utworów. Żebyśmy wcześniej do piractwa fonograficznego mogli się przygotować.
Później sami z magnetofonu na magnetofon przegrywaliśmy te nagrania, a ja miałem takiego kolegę, który żeby się nie denerwować, czy mu taśmy na szpuli starczy, nauczył się czasów trwania chyba wszystkich dostępnych wtedy na rynku pirackim utworów na pamięć. Śmiałem się z niego, byłem ponad to – miałem ZK 140T, a ta czwórka w miejscu dwójki oznaczała, że mój magnetofon nagrywał na czterech, zamiast dwóch ścieżkach, co oznaczało, że na jednej taśmie mieściłem dwa frazy więcej nagrań niż mój kumpel.
Magnetofony ZK królowały wśród nas niepodzielenie, kiedy jeszcze w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych pojawiło się to urządzenie.
Magnetofon kasetowy o jeszcze bardziej koszmarnej nazwie MK 121. Myśmy ten magnetofon początkowo zlekceważyli. Żyliśmy w przekonaniu, że jakość nagrania na kaseciaku nigdy nie dorówna jakości muzyki na magnetofonie szpulowym. I rzeczywiście początkowo tak było. Kaseciak miał jednak jedną niewątpliwą przewagę – był urządzeniem mobilnym.
I ta mobilność dała o sobie znać w latach osiemdziesiątych, na pierwszych festiwalach rockowych w Jarocinie. Na setkach takich kaseciaków został nagrany bunt pokolenia Jarocina. Na nich zapisano bezpośrednio z koncertów muzykę i teksty, które z powodów cenzuralnych (politycznych i obyczajowych) nie mogły trafić nawet na antenę „Trójki”. I te nagrania zaczęły krążyć po Polsce. Można powiedzieć, że kaseciaki dobiły w Polsce Ludowej socjalizm.
Trochę przewrotnie opisałem historie trzech kultowych dla naszego pokolenia urządzeń, tak, jakby to dzięki nim w Polsce rozpadł się socjalizm. Oczywiście, że to duża przesada, ale coś jednak w odtwarzanej w nich muzyce było, skoro mundurki pionierów, tak zgrabne w innych państwach bloku, jakoś na nas dobrze nie leżały. A przywołane przeze mnie urządzenia pozwalały tę muzykę rozpowszechniać w sposób właściwie nieograniczony. Wychodzi więc na to, że socjalizm w Polsce wyprodukował urządzenia, które może go nie rozsadziły, ale poważnie naruszyły jego fundamenty, jak się wówczas mówiło.
Super cos piekngo Przez te pare minut cofnolem sie pamiecia w tamt piekne lata
PolubieniePolubienie
dziękuję,cofnęłam się do lat gdy byłam jeszcze młodsza i jeszcze piękniejsza:),serdecznie pozdrawiam
PolubieniePolubione przez 1 osoba
A ja mam wiele taśm na szpulach… Magnetofon Grundig czterośladowy został „zajeżdżony”…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
A ja mam wiele taśm na szpulach Magnetofon Grundig czterośladowy został „zajeżdżony”… Róża Gniewek
PolubieniePolubione przez 1 osoba
31 Sierpień 2016
A ja mam wiele taśm na szpulach Magnetofon Grundig czterośladowy został „zajeżdżony”…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Czasy zaszłe , czasy mojego pokolenia . Rewolucja muzyczna niektórym pomieszała w głowach . Mieliśmy swoje ideały jak każde pokolenie i to się nie wróci .
PolubieniePolubienie